Siemanko!
Dziś zaczynam opowiadanie, nie wiem co z tego wyjdzie, ale no zobaczymy, po dodaniu pierwszego rozdziału, no i waszym odzewie, o ile taki będzie, będę kontynuować, jeśli nie będzie odzewu, usunę i nie skończę. :)))Tak więc zaczynamy !
"Dzieciństwo"
Skończyłam 11 lat, lecz nic się nie poprawiło, wręcz przeciwnie, zrobiło się jeszcze gorzej. Codziennością stały się powroty ojca dopiero około godziny 23.00, oczywiście, to, że pił wcale się nie zmieniło. Późne pory jego powrotu nie pomagały nam w niczym, trzeba było na niego czekać, nie mogłyśmy iść spać, bo gdy przyszedł to zawsze znajdował dla nas jakąś robotę. Trzeba było mu podać obiad, uprać ciuchy, zrobić jakąś papierkową robotę na jutro. Nic nie obchodziło go to, że mam 11 lat, a Julka 9, uważał, że powinnyśmy od małego uczyć się tego co nam się przyda w dorosłym życiu. Wszystkie literki i cyferki zlewały mi się w jedno, bo zabierałam też prace Julki, żeby chociaż ona mogła spokojnie się wyspać i do szkoły iść wypoczęta. Codzienne awantury nie znikły. Tata czepiał się mamy o wszystko, że obiad za zimny, że zła potrawa, bo on chciał inną, że koszula niewyprasowana, że jakiś paproch leży na stole, różne głupoty. Ale nie przeszkadzało mu to, musiał na nią krzyczeć.. Do czasu..
Świętowałam swoje 12 urodziny. Mama zrobiła mi tort, zaśpiewała mi sto lat i kupiła prezent. Nic specjalnego, zwykłego misia i trochę słodyczy. Na tamten okres miałam takiego swojego przyjaciela, z którym mogłam o wszystkim pogadać. Ojciec wrócił wcześniej z pracy i zobaczył, że coś świętujemy. Oczywiście o moich urodzinach nie pamiętał, kompletnie go to nie obchodziło. Był zdenerwowany, chyba coś w pracy poszło nie tak, więc gdy zobaczył nasze uśmiechnięte twarze wpadł w szał.
- A co wy wyprawiacie? Darmozjady jedne, ja ciężko pracuje od rana do wieczora, a wy tu jakieś balangi urządzacie ? I to jeszcze z jakiego powodu, że jakiś bachor ma urodziny ? - krzyczał, wystraszyłam się.
- Uspokój się, Emilka ma 12 urodziny, chciałam jej coś podarować, uczcić jej urodziny. - odpowiedziała mama.
- Gówno prawda, zgadałyście się przeciwko mnie, będziecie wydawać moje pieniądze na jakieś durnoty! - i w tym momencie uderzył w stół, po czym przewrócił mój tort na ziemię. Rozpłakałam się, nie zdążyłam nawet zdmuchnąć świeczek. Mama próbowała coś powiedzieć, lecz on jej przerwał, uderzył ją, po raz pierwszy. Widziałam jej strach w oczach, a ojciec widział go w nas wszystkich. Wiedział, że i ja, i mama, i Julka się boimy, miał nad nami przewagę.
Myślałam, że mama jest silną osobą, że kolejny raz nie da się uderzyć. Niestety przeliczyłam się, uderzył ją drugi, trzeci, czwarty, dziesiąty raz. Aż pewnego dnia pobił ją do takiego stopnia, że straciła przytomność. Wyszedł z domu po tym co zrobił. Julka płakała, a ja nie wiedziałam co mam zrobić. Złapałam mamy telefon i zadzwoniłam pod 112, bo tak mnie uczono w szkole. Opowiedziałam co się stało, chociaż łzy nie przestawały mi lecieć z oczu. Przyjechała karetka, zabrali mamę, a mi udało się namówić, żeby wzięli i nas, bo tata może sie zjawić w domu w każdej chwili, a my się naprawdę boimy. Zabrałam mamy telefon.
To był moment, w którym po raz pierwszy posypał mi się świat.
Ona. Najukochańsza mama. Najwspanialsza, najpiękniejsza. A wtedy leżała na białym łóżku szpitalnym, cała poobijana, blada, bezsilna, bezbronna. Podłączyli ją do jakiś dziwnych urządzeń. Od łóżka przez cały pierwszy dzień jej leżenia w szpitalu nie odchodziłam, bałam się. Bałam się, że ją stracę, że mnie zostawi z ojcem. Musiałam zadzwonić do cioci Uli i jej o wszystkim opowiedzieć.
- A to bydlak.. Przepraszam Emilko, gdzie teraz jesteście? - spytała, gdy jej wszystko opowiedziałam.
- Aktualnie w szpitalu, bałyśmy się wrócić do domu, ciociu, pomóż nam. - zapłakałam jej w słuchawkę.
- Kochaniutka, już do was jadę i zabiorę do siebie dopóki mama nie wydobrzeje. - powiedziała i się rozłączyła.
Po 10 minutach ciocia przyjechała, mówiła, że wujek pojechał do nas po jakieś ubrania, podstawowe rzeczy na ten czas u nich. Było nam u niej dobrze. Ciocia Ula to naprawdę anioł. Szkoda, że nie może mieć swoich dzieci, bo byłaby cudowną matką.
Przez dwa tygodnie mieszkałyśmy u cioci. Rano wozili nas do szkoły na zmiany, raz ona, raz wujek, po południu do szpitala. Wieczory upływały nam na odrabianiu lekcji i wspólnych zabawach. Po tym okresie mama wyszła ze szpitala.
Podjęła najważniejszą decyzję na tamten okres...
Da mu jeszcze jedną szansę, ostatnią podobno. Nie potrafiłam zrozumieć jej decyzji,
Możecie mi wierzyć lub nie, wtedy jako 12-letnia dziewczynka czułam, że grunt mi się sypie pod nogami. Zostałam pozbawiona jakiejkolwiek nadziei na to, że coś się zmieni. Wręcz przeciwnie, czułam, że to co zrobił mamie to dopiero początek..
_______________________________________________________________
O i tak, napisałam pierwszy rozdział, czekam na wasze opinie w komentarzach, może będę to kontynuować. Trochę i tak mi ten rozdział nie wyszedł..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz